Każda chwila –
- jak wyrwany ziemi okruch złota
drogi, cenny.
Odruch serca –
- jak dzielony między biednych
chleb codzienny.
Szczery uśmiech-
- jak na pomoc wyciągnięta dłoń
przyjaznych ludzi.
Twa obecność –
- jak przeżyty w wspólnym znoju
film zbyt krótki.
Wrastam każdą lśniąco – białą smugą samolotu
w moją Ziemię.
Z każdym nowym kształtem chmur bezliku
przywiązuję się wciąż bardziej.
Zachwycona liści jesienną barw zmiennością
ustaję w biegu,
z radością biorąc w dłonie jarzębinowy koral,
dar mej Ziemi.
I gdy widzę przed sobą gmach skał potężny
trwający od wieków,
i gdy mglista poświata odsłania gór szczyty,
to wtedy KOCHAM,
Nawet, gdy deszcz szarą ścianą ten świat przyobleka
to pamiętam,
że tu wkoło jest moja najpiękniejsza Ojczyzna,
Moja Ziemia.
Patrzę...
Za moim oknem jesień wyzłaca już liście
Promień słońca rozrywa szare mgieł zasłony...
Staję...
Nie mogąc ruszyć się - przyrzekam uroczyście,
że gdy będzie mi wolno, pobiegnę tam do nich...
Myślę...
Gdy przyjdę, Jesień roześmieje się srebrzyście
buki zmienią swe barwy na kolor czerwony
rosa na pajęczynie rozbłyśnie perliście
i cały świat liśćmi słać będzie ukłony.
Spokojny - niespokojny duch
pewność i niepewność jutra
trwanie i unicestwienie uczuć
słodkie wczoraj - gorzkie jutro
Jak żyć ?
gdy wszystko tak ulotne
Tu
na Ziemi
Nie!
Mam pewność
że miłość trwa wiecznie
tu i teraz i na zawsze
WE MNIE.
Tęcza...? jaka jest tęcza?
Tęcza...? Wielobarwna
Wstęga
Kropel wody
Zawieszona
w niebie
na promieniach
słońca...
Jaka jest? ... Jest....
Jak kolorowa wstążka
wpleciona we włosy
dziecka...
Jak śmiech perlisty szczęścia...
Jak płynne ruchy
tańczącej dziewczyny...
Jak nić porozumienia budząca się
wraz z miłością...
Jak podrywające się
do lotu łabędzie
w zachodzącym słońcu....
Jak roziskrzony zmarznięty śnieg...
Jak nadzieja, że już nigdy
nie będzie potopu...
Jak obietnica powrotu do Bożych łask...
Bo tęcza jest jak spełnienie
najskrytszego z MARZEŃ.
Oto już biegną kłęby chmur zwalistych,
Czarnych od deszczu i brzemiennych w siłę.
Niby koń kary, piękny, ale dziki,
z rozwianą grzywą i spienionym pyskiem.
Już pierwsze krople padają na ziemię,
a wszystko wkoło ucieka i milknie:
i tylko głośno i coraz bliżej słychać
galopu tętent ponad wszystkiem.
Już się przybliża i niebo ciemnieje,
w noc czarną – jasną przemieniając porę,
aż nagle z góry rozpruta przebłyskiem
upiornie – sino rozpala się przestrzeń.
A mustang burzy, szałem znarowiony,
wędzidło szarpie w podmuchu wichury.
Kopytem krzesze iskry błyskawice.
To rwie do przodu, to się pnie do góry.
A burza chmury przewala po niebie,
a błyskawice otwierają drogi
dla tych potoków wód zaklętych w chmurze,
co chcą ku ziemi spłynąć, ku spragnionej...
Wreszcie zmęczony walką, schyla głowę,
w grzywę wplątany powiew wiatru lekki
w dal niesie chmury, a rumak
wśród traw zieleni rżeniem wita słońce.
O koniu kary, rumaku szlachetny,
jakiś ty piękny, choć nieposkromiony.
W wolnej naturze twej zaklęte wdzięki,
w dzikości burzy zrywasz wszelkie pęty.